T-shirt, dziś wszechobecny w kulturze i modzie, dwa stulecia temu traktowany był jako bielizna i skrzętnie zakrywany. Noszone bez okrycia białe koszulki pojawiły się po raz pierwszy „publicznie” pod koniec XIX wieku w ekwipunku amerykańskich marynarzy. Ten bawełniany wyrób z czasem stał się popularny w klubach sportowych oraz na uczelniach, jako uniform wyróżniający młodą elitę. T-shirty dość szybko zagościły w mediach, a nawet pojawiły się na wielkim ekranie. W „Czarnoksiężniku z krainy Oz” (1939) ubrano w nie dzieci, jako odpowiednie na wakacje czy do uprawiania sportu.
Wraz z II Wojną Światową, zaczęła się ekspansja koszulek w dzisiejszym rozumieniu pojęcia T-shirt – niedrogich i noszonych masowo ubrań, także dla dorosłych. Zaczęto je produkować na potrzeby amerykańskich żołnierzy w fabrykach firm Hanes i Union Underwear – tych samych, które w 1948 r. wylansowały słynną markę Fruit of the Loom. Model stworzony w 1942 roku specjalnie dla US Navy nazywał się T. Type Shift - i od niego prawdopodobnie pochodzi dzisiejsza nazwa. Według innej popularnej teorii – chodzi po prostu o kształt koszulki, odzwierciedlający literę T. Wraz z dzielnymi amerykańskimi chłopcami T-shirt ruszył na podbój świata.
Bohaterski T-shirt
Wydaje się, że nie mogło być wówczas bardziej – nomen-omen - nośnej reklamy od walczącego żołnierza. Odważny, przystojny i dobrze zbudowany facet - co dodatkowo uwydatniał T-shirt - budził podziw. Kino z Hollywood, podejmujące patriotyczny temat amerykańskiego żołnierza i promujące jego heroiczny wizerunek na całym świecie, dodatkowo rozprzestrzeniało tę fascynację.
Jeszcze silniejsze oddziaływanie w powojennej historii T-shirta miały filmy z Marlonem Brando i Jamesem Deanem. Dean ubrany w T-shirt uwiódł publiczność w „Buntowniku bez powodu” Nicholasa Raya, a Brando w „Tramwaju zwanym pożądaniem” z 1951 r. (reż. Elia Kazan wg. sztuki Tennessee Williama). Za sprawą tych filmów modny mężczyzna mógł nosić granatowe dżinsy i biały T-shirt, a nie tylko elegancki garnitur.