Rok 1997 był przełomowy dla jednego z najbardziej podziwianych obecnie biur architektonicznych w Polsce. Zaprojektowany przez nich salon samochodowy niemieckiej marki o mały włos nie został wówczas okrzyknięty najlepszym budynkiem użyteczności publicznej (!) w stolicy. Otwarto pierwszy biurowiec autorstwa JEMS-ów – skromny budynek na warszawskim dalekim Służewcu, ginący dziś w natłoku największej w Polsce dzielnicy biurowej.
Domy przy ulicy Hozjusza, pomimo kontrowersji, które wzbudzały wśród okolicznych mieszkańców, zyskały sławę dzięki architekturze będącej esencją wyobrażeń o idealizowanym przedwojennym Żoliborzu – inteligenckiej, w części willowej dzielnicy Warszawy. I choć taka architektura momentami nieomal ociera się o pastisz, to była to najlepsza chwila, aby zrealizować, jeszcze dziś obecne szczątkowo, marzenia o prostym przekreśleniu 40 lat historii Polski i nawiązaniu ciągłości z mityczną, pełną elegancji i wykwintu estetyką lat trzydziestych dwudziestego wieku.
Myślałem wówczas, że potrzebna jest nowa generacja architektów, aby odrzucić te pokusy. Ale to nie było potrzebne. Łatwość operowania chwytliwą wizją plastyczną pozwala doskonałym projektantom z JEMS działać w każdej estetyce. A w zespole przy ulicy Hozjusza świetna architektura przyćmiła wszystkie powszechne grzechy deweloperskich inwestycji: bezpardonową agresję wobec terenów publicznych, nadmiernie intensywną zabudowę, arogancję wobec sąsiadów, tworzenie grodzonych i strzeżonych enklaw mieszkalnych.